Co z tą bitwą
Opracował Janusz Chmiel

Jakiej by nie używać miary, wydaje się rzeczą niewątpliwą, że w całej historii naszego miasta, bitwa rudnicka była wydarzeniem wyjątkowym i chyba najważniejszym. Była wydarzeniem najtragiczniejszym i najbardziej brzemiennym w skutki. Ciężarem, nie dorównują jej ani najazdy Tatarów czy Szwedów, ani najazd wojsk Rakoczego, ani pożar miasta w 1896 r.
Jest więc zastanawiające dlaczego w naszej świadomości pozostały tak nikłe ślady po wydarzeniach, które przecież armatnimi salwami przełamały na pół świat naszych przodków? Dlaczego pogubiliśmy w pamięci obrazy spalonych domów i ruin miasta? Gdzie podziała się tradycja i pamięć o bitwie, która rozgrywała się nie tak dawno - i tuż obok, pod oknami naszych domów. Grobami poległych nieszczęśników obdzieliła obficie ogrody rudnickich posesji a rynek miasta uczyniła zbiorową żołnierską mogiłą. Co my, Rudniczanie wiemy o bitwie rudnickiej - dzisiaj?

Te pytania stawiają się same, jeśli tylko przyjmiemy do wiadomości, że 100 lat temu w bitwie o dwa przyczółki po obu stronach miasta zginęło 15 tysięcy ludzi, a w tym około 10 tysięcy naszych rodaków. Że z naszego miasta położonego w środku pola walki pozostały tylko zgliszcza a los miasta został przypieczętowany śmiercią kilkuset mieszkańców.

Podręczniki historii nie wspominają o rudnickiej bitwie. Informacje o całym froncie, który w 1914 r. rozciągał się wzdłuż Sanu - od Przemyśla po Sandomierz, i który pomiędzy 14 października a 2 listopada zebrał nader krwawe żniwo - są zdawkowe i nie zaspokajają ciekawości nawet niewymagającego czytelnika.
A ci, bardziej wytrwali poszukiwacze, którzy poświęcą czas na przewertowanie zasobów internetu oraz czytelni bibliotek nie dowiedzą się wiele więcej.
Dlaczego tak jest?
W 1914 r. Rudnik liczył ledwo trzy a może cztery dziesiątki osób, które dzisiaj określilibyśmy mianem inteligencji. Byli to: przedstawiciele rodziny Tarnowskich oraz kilku pracowników majątku, leśniczy rudnicki, kilkunastu nauczycieli czynnych i emerytowanych, kilka osób z kierownictwa Prasko Rudnickiej Wytwórni Koszyków, proboszcz Feliks A. Sękiewicz, aptekarz, lekarz, zawiadowca stacji, dyrektor poczty, grupka wykształconych Żydów no i może jeszcze kilku ludzi, których dzisiaj trudno określić. Wydaje się więc, że co najmniej niektórzy z nich powinni pozostawić jakieś pamiętniki, notatki lub może listy opisujące tamte dramatyczne wydarzenia.
Bodajże najciekawszy materiał znajduje się w księdze pamiątkowej hr. Tarnowskich i wykorzystany został przez Andrzeja hr. Tarnowskiego w książce "Ostatni Mazur". Po ks. F. Sękiewiczu pozostało kilka listów z ważnymi informacjami. Interesującą, świadomie spisaną notatkę historyczną pozostawił pracownik hr. Tarnowskiego - Błażej Marecki. Znany jest także zapis w pamiętniku Agusta hr. Krasickiego. Mamy wreszcie wspaniałą kolekcję fotografii dokumentujących zniszczenia miasta, wykonanych przez mądrych Rudniczan po to, aby ze sprzedaży widokówek uzyskać pieniądze na pomoc dla najbardziej poszkodowanych mieszkańców. Prócz tego są jeszcze przecież pozostawione w ustnych przekazach rodzinne historie.
Może nie jest to wiele. Ale też nie wszyscy spisywali pamiętniki. A poza tym, nawet jeśli było więcej dokumentów, to zaginęły gdzieś w dziejowych zawieruchach.
Nie ma co narzekać. To i tak sporo. A jednak czegoś zabrakło.
Czegoś, co podtrzymywałoby niegasnący ogień pamięci tamtych tragicznych dni. I w stosownych chwilach pozwoliłoby powracać do nich jak do rodzinnego albumu ze zdjęciami. Czegoś zabrakło. Ale czego?

Po tamtej wojnie, nikt w Rudniku nie myślał o sporządzeniu dokumentacji, gromadzeniu pamiątek, dokumentów czy innych, artefaktów. Nie było to w zwyczaju, aby zabezpieczać ślady i pozostawiać je dla przyszłych pokoleń. Nikt nie robił na miejscu bitwy lokalnych badań ani opracowań naukowych a zresztą nie było dostępu do archiwów wojskowych austriackich a tym bardziej rosyjskich. W konsekwencji, informacje o tym wydarzeniu nie były rozpowszechniane i nie było ich też w podręcznikach historii. Ten brak powszechnej i ogólnodostępnej wiedzy, zastępowała jednak świeża pamięć i silna jeszcze wówczas tradycja. Istniała ona przez niemalże 30 lat po strasznych wydarzeniach. Była szanowana i pielęgnowana. Obchodzono uroczyście rocznice, nadając im religijny charakter. Miniony, straszny czas był też koszmarem, ciągle żywym w tradycjach rodzinnych i w długie jesienne wieczory gawędzono o tym i rozpamiętywano okrucieństwa bitwy. Do czasu II wojny światowej.
Po wojnie, język niemiecki, niemiecko-języczne narody łącznie z byłą federacją Austrowęgier utożsamiano ze znienawidzonym żywiołem niemieckim i hitlerowską nawałnicą. Było to zbyt mocne uczucie aby przypomnieć sobie, że Niemcy w pierwszej kolejności zagarnęły Austrię. Komunistyczne władze chętnie podpisywały się pod takim przekonaniem, ponadto, stanowczo odcinały się od wszystkiego co miało jakikolwiek związek z sanacyjną Polską i jej przedwojennymi tradycjami. Komuniści uważali, że I wojna światowa jako skutek nienasyconych żądz imperialistów nie zasługuje na uwagę i byli jak najdalej od tego aby rozczulać się nad poległymi żołnierzami zaborczych mocarstw - nie wchodząc w szczegóły narodowościowe a tym bardziej religijne. Powrót do przedwojennej tradycji obchodzenia rocznicy bitwy był wykluczony. Zaledwie tolerowano porządkowanie terenu wokół pomnika i palenie zniczy w dniu Wszystkich Świętych.
Lecz przede wszystkim był to czas żałoby po ostatniej - II wojnie. Żyliśmy wspomnieniami dramatycznej nocy okupacji. Choć straty materialne i ludzkie - w Rudniku spowodowane II wojną były nieporównywalnie mniejsze od tych, których miasto doznało w tragicznych dniach 1914 r., to jednak wspomnienie ostatnich lat były świeżą i ciągle jeszcze krwawiącą raną.
Wówczas, przy okazji spotkań przyjacielskich czy rodzinnych wracaliśmy pamięcią nie do I wojny światowej lecz do tragicznych lat 40-tych. Rozmowy o partyzantce, powstaniu warszawskim, Oświęcimiu, o poległych i tragicznie zmarłych - bliskich osobach, ciągnęły się jeszcze długo w latach 60-tych, 70-tych i później. Do szkół przyszli nowi nauczyciele. Pochodzili nierzadko z odległych stron, i o krwawych zmaganiach pod Rudnikiem w 1914 r. nigdy nie słyszeli. W podręcznikach szkolnych do dnia dzisiejszego nie ma o tym wzmianki. W ten sposób, w powojennej szkole temat bitwy rudnickiej raczej nie zaistniał, wyjąwszy osoby nielicznych, wyrosłych z tej ziemi nauczycieli, którzy mieli odwagę chociażby w symbolicznym rozmiarze wprowadzić ten temat do swoich zajęć z dziećmi i młodzieżą. Lecz dzisiaj już nawet oni odeszli i nie ma chyba nikogo kto potrafiłby o tym opowiedzieć coś więcej.
Wymieniło się kilka pokoleń i wiedza o tamtych wydarzeniach skurczyła się do stereotypowego przekonania o tym, że nad Sanem były linie okopów, z których strzelali do siebie Austriacy i Rosjanie a poległych Austriaków pochowano na rudnickim cmentarzu w kilkudziesięciu niewielkich grobach. Nie była to nasza wojna więc chociaż jesteśmy pełni szacunku to jednak nie jesteśmy zbytnio zainteresowani tymi wydarzeniami.

Ot i wszystko...